22 października 2015

Spadam

Udaje nam się wyjść wcześniej. Ranek. Tyle cudownych godzin do wykorzystania, chciałoby się rzec.

Samochód mknie autostradą. Dobra, stara nuta sączy się z radia. Co chwilę wtrącamy słówko, przerywając strumień muzyki, rozmawiamy niezobowiązująco. Patrzę na mijaną przez nas ciężarówkę na sąsiednim pasie. Na moment uchwycam spojrzenie kierowcy. Zobojętniałe. Zmęczone.

Przed nami inne pojazdy, mknące po szarości i ku szarości. Asfalt w smutny sposób scala się z niebem, tworząc ponurą całość. Myślę o ludziach, przemieszczających się w różnych kierunkach, będących za kierownicą, ściśniętych w pojazdach komunikacji publicznej lub przepychających się na wąskich chodnikach. Tam i z powrotem. Codziennie. Dokądś. Funkcjonujący jak nakręcone zabawki, od rana do wieczora lub od zmierzchu do świtu.

Podróż trwa krótko, zbliżamy się do zjazdu. Patrzę przez okno pasażera na widoczne stąd wierzchołki wieżowców znajomego osiedla. Ale dziś ich nie ma. W moich szarych tęczówkach odbijają się tylko puste, niekończące się pola, z oparami gęstej mgły, połykającej wszystko wkoło.

Nachylam się do okna, skupiam wzrok na smugach asfaltu. Na moment atakuje mnie głupia myśl: a co gdyby drzwi otworzyły się a ja wypadłabym i poturlała pod koła najbliższego, pędzącego pojazdu? Potrząsam głową, wracając do rzeczywistości i ponownie skupiając na rozmowie.

Choć dziwne myśli tego dnia mnie nie opuszczają. Jak na diabelskim młynie, jednego tygodnia unoszę się do góry i jestem pokrzepiona rozpościerającym się widokiem, drugiego opadam w dół i pole widzenia zawęża się. A dziś nieistotne, gdzie się znajduję, i tak mgła pożera wszystko, a ja czuję ten ziąb przenikający aż do kości.

Hey now, take your pills and
Hey now, make your breakfast
Hey now, comb your hair and off to work

11 października 2015

"Zatajenie prawdy to nie to samo co kłamstwo"

Gdy byłam mniejsza, lubiłam czasem spoglądać na babcię i obserwować jej wprawne ruchy pomarszczonych, wydawałoby się - zmęczonych dłoni, kiedy tworzyła na drutach kolejny sweter lub kamizelkę, a kulka wełny obok stopniowo się kurczyła. Lubiłam obserwować tą niezachwianą pewność, jakby coś płynnie nią sterowało, nie pozwalając wypaść z rytmu. Jednocześnie zdawało mi się, że podczas tej czynności babcia dryfuje myślami daleko, znacznie dalej niż obejmuje teraźniejszość.

Podchodziłam czasem do niej i prosiłam, by opowiedziała o tamtych latach. Z lekkim uśmiechem, nie przerywając robótki, zaczynała snuć opowieść o minionych dekadach, o ludziach, których spotykała, o czasach w trakcie i po wojnie, o członkach rodziny, których nie miałam okazji poznać. Uwielbiałam poznawać te historie i wpatrywać się w pożółkłe, zniszczone fotografie. Uwielbiałam nieruchomieć, pozwalając "tu i teraz" przepływać gdzieś obok, a sama przenosząc się duszą tam, gdzie mnie nigdy fizycznie nie było. 

Zawsze fascynowała mnie przeszłość i będąc świadkiem tych opowieści czułam na karku delikatne łaskotanie wiatru i ciarki na przedramionach, a niekiedy zdawało mi się, jakby firanka przy oknie załopotała trochę mocniej, jakby już samo mówienie o tym, co minęło, budziło do życia uśpione zdarzenia i coś szczególnego, ulotnego zawisało na jeden krótki moment w powietrzu. 

Mówię o tym, gdyż ostatnio przeczytałam książkę właśnie w takim klimacie, gdzie historia toczy się w gęstej atmosferze tajemnic z przeszłości, które próbują zostać odizolowane od dzisiejszego świata i nigdy nie wypuszczone na światło dzienne. Jednak pewien młody właściciel galerii sztuki w poszukiwaniu informacji o artyście, którego twórczością i życiem jest zafascynowany, zapuszcza się tam, gdzie ów malarz zwykł spędzać lato w latach 30-tych XX wieku. Próba nakreślenia życiorysu artysty z nowej perspektywy zaprowadza mężczyznę do miejsca, w którym dzikie, morskie fale uderzają o klify, a powietrze przesycone zapachem soli otula posiadłości okolicznych mieszkańców. Morze bywa tam nieprzewidywalne i burzliwe, fale przypływu rozbijają się o urwiska całkiem jak ślady przeszłości, gwałtownie pragnące wydobyć się z morskiego dna na powierzchnię, natomiast w skrzypiących ścianach pewnego domostwa czai się to, co wydawać by się mogło - minęło.

Katherine Webb - Echa pamięci

Lektura zrobiła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. A przynajmniej ja bardzo gustuję w takich historiach, które spokojnie płynąc do przodu, na końcu nas zaskakują i wywołują szeroką gamę emocji. W wielu momentach marszczyłam brwi, otwierałam oczy ze zdziwienia, trzymałam stronę bohaterów lub na odwrót - byłam zirytowana ich poczynaniami. Poza tym - jest to powieść naprawdę dobrze napisana. Język odpowiednio buduje klimat, niektóre zdania wwiercały się we mnie głęboko, a jest to dla mnie ważny wyznacznik dobrej lektury. Dodatkowo, akcja toczy się dwutorowo, to znaczy teraźniejszość przeplata się z przeszłością, tak, by czytelnik mógł po kawałku poznawać zawiłe losy bohaterów (podobny zabieg zastosowano na przykład w Szmaragdowej Tablicy autorstwa Carli Montero) i mogę powiedzieć, że bardzo podoba mi się takie działanie (jak wspomniano na początku posta, uwielbiam wehikuły czasu w każdej postaci). 

"Cień spowijający pokój był zbyt głęboki, zbyt niepokojący. Krył w sobie lata kłamstw i tajemnic, utrzymywanych tak długo, że skostniały i stały się twarde jak kamień."

Dla niektórych książka ta może zdawać się nużąca, a zakończenie lekko przekombinowane, ale jeśli ktoś jest fanem takiego klimatu, motywu sięgania do przeszłości i odsłaniającej się powoli tajemnicy w towarzystwie bardzo przystępnego, acz ładnego języka - jak najbardziej polecam :)

Niedługo planuję skupić się na czytaniu tego, co Misie lubią najbardziej, czyli książek z gatunku thrillera/kryminału, ponieważ ostatnimi czasy nie jestem ich dobrym czytelnikiem, mimo, że moje upodobanie do nich utrzymuje się na ciągle wysokim poziomie.

Chętnie doznałabym więcej jesienno-zimowych książkowych inspiracji. Jeśli czytacie/czytaliście coś wartego uwagi, bardzo proszę o propozycje :)

7 października 2015

Liebster Blog Award

Z przyjemnością pragnę poinformować, że zostałam wyróżniona przez Patrycję z bloga Lawendowy Motyl, a konkretnie, nominowana do Liebster Blog Award i odpowiedzenia na zadane pytania. Jest mi tym bardziej miło, ponieważ Lama Break istnieje od bardzo niedawna, ale taka też jest idea tej zabawy - promowanie mało znanych lub nowych blogów. Zatem zaczynajmy :)

1. Bez czego nie możesz się obyć z samego rana?  
Nie będzie to bardzo odkrywcze, ale pierwsze co robię po otworzeniu oczu to lecę nastawić czajnik na herbatę - nie mogę zacząć dnia bez czegoś ciepłego do picia. A jeśli nie muszę się spieszyć, często leżę kilka/kilkanaście minut w łóżku i próbuję przypomnieć sobie, co mi się tej nocy śniło.

2. Co uważasz za swój największy sukces w życiu? 
Życie dopiero przede mną, więc zobaczymy :) A na ten moment... cóż. Jednym z takich moich drobnych sukcesów może być na przykład otrzymanie stypendium rektora dla najlepszych studentów, albo na przykład zdanie prawa jazdy przy pierwszym podejściu. Mam nadzieję, że coś mnie jeszcze czeka w życiu :)

3. Co cenisz u ludzi najbardziej?
Wiele rzeczy cenię w ludziach. Bardzo miło, gdy są otwarci, życzliwi, nie szufladkują i nie oceniają od razu innych. Gdy nie negują hałaśliwie czyichś opinii. Cudownie, gdy są empatyczni i pomocni.

4. Jaka rzecz cię denerwuje, mimo, że np. wszyscy ją mają, używają i chwalą?
Naprawdę ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Fakt, czasem się irytuję, ale raczej nie w stosunku do rzeczy, które ktoś posiada lub używa. Jeśli na siłę się dopatrywać, może trochę denerwuje mnie masa dziwnych portali w sieci, które razem stanowią wielką scenę do pokazywania i upubliczniania całego swojego życia (Facebook też mnie czasem deprymuje, gdy niektóre osoby używają go w nadmiarze i informują świat dosłownie o wszystkim). Dorzuciłabym do tego młodzieżowe, głupie książki dla gimnazjum, odbijające się wśród tej grupy społecznej echami zachwytu, no ale to przecież tylko błędy młodości, które sami pewnie popełnialiśmy, prawda?

5. Drobnostka, bez której nie możesz się obyć, to...?
Szczotka do włosów. Trzeba na bieżąco ujarzmiać ten bałagan na głowie!

6. Czym zajmujesz się obecnie? 
Studiuję logistykę i szykuję się na obronę pracy inżynierskiej w lutym.

7. Najśmieszniejsza sytuacja, o której w tej chwili pomyślałaś? 
Nie wiedzieć czemu, pomyślałam o dwóch filmikach na YouTubie, które kiedyś mnie bardzo rozbawiły. Jeden z kozą w roli głównej, wrzeszczącą głośno i plującą na prowadzącego, drugi podobny, z foką wynurzającą się z wody i krzyczącą grubym, niskim głosem (mózgu, dlaczego podsunąłeś mi akurat to?).

8. Książka, która wywarła na Tobie ogromne wrażenie i dlaczego? 
Gdy byłam młodsza, zdecydowanie cykl Harry'ego Pottera. Byłam zachwycona i chyba jak wszyscy do dziś czekam na Sowę z listem. Wśród innych książek, które zdecydowanie zostały w mojej pamięci na długo można wymienić na przykład My, dzieci z dworca Zoo (może nie był to czysty zachwyt, ale była to poruszająca i szokująca lektura, zwłaszcza że miałam wówczas ledwo co naście lat) i Trzynasta Opowieść Diane Setterfield - strasznie klimatyczna, zaskakująca historia. Millenium S. Larssona też było świetne. A tyle książek jeszcze do przeczytania.

9. Film na jesienne wieczory, który polecasz, to...
Pół żartem, pół serio lub Garsoniera - jeśli lubi się stare kino. Dla szukających klimatu i napięcia - Gra D. Finchera oraz Zaginiona dziewczyna tego samego reżysera. Polecam także Służące i Zacznijmy od nowa, a dla szukających wzruszeń na przykład Motyl i Skafander lub Mój Przyjaciel Hachiko.

10. W ilu językach obcych mówisz? Jakie to są? 
Język angielski (cóż za zaskoczenie!), ale bardzo bym chciała zacząć naukę niemieckiego i hiszpańskiego :) W liceum miałam styczność z francuskim, ale niestety na tym się skończyło.

Jeszcze raz dziękuję za możliwość wzięcia udziału w tej zabawie. Pozwolicie, że nie będę nikogo nominować :)

30 września 2015

Leżę pod pościelą z liści

Od razu milej człowiekowi na duszy, kiedy pomyśli, że może wyrwać się z hałasu i przestać ciągle biec (nie wiadomo gdzie i po co - pewnie dlatego, że jest popychany przez galopujący tłum). 

W głowie myśli spiętrzone, kropelki potu na czole i plecach, uwierające buty, rączka torby boleśnie wpijająca się w bark. Lecimy przez miasto, wpadamy na ludzi idących z przeciwka, biegniemy, bo zielone światło za chwilę zgaśnie, a przecież nie możemy czekać. Autobus odjeżdża, spóźniamy się tam, gdzie mieliśmy być punktualnie.

A gdzieś tam przed nami żelazne ramiona - otwarta brama, niemym zaproszeniem kusząca do wejścia w tą spokojną, szeleszczącą liśćmi zamkniętą przestrzeń. Przestępuję niewidzialną granicę, niknie w oddali echo pośpiechu i gwar, słyszę cicho szumiące korony drzew i ruszam usypaną żwirem ścieżką, by pod baldachimem liści usiąść na zalanej słońcem ławeczce, z książką, termosem herbaty i okruszkami w kieszeniach dla ptaszkowych, płochliwych towarzyszy.

Któż nie lubi przechadzania się po parku? Miejsce urokliwe wiosną, kiedy drzewa obsypane zostają białym kwieciem; latem, kiedy znajdziemy w nim cień i ochłodę przed upałami; jesienią - teraz oraz prawdopodobnie w nadchodzących tygodniach, kiedy drzewa przystroją się próżnie w kolory, a potem wzruszeniem ramion strącą z siebie liście, tworząc pod swymi stopami barwny, szeleszczący dywan.


Zamek w Pszczynie otoczony jest przepięknym Parkiem Pałacowym, ogromną połacią zieleni i urokliwym stawem. A w Muzeum Zamkowym można zwiedzać pomieszczenia, sale i komnaty z oryginalnym wyposażeniem z XIX i XX wieku. Osobiście byłam pod wielkim wrażeniem i zamku, i parku, mimo, że wówczas żar lał się z nieba, bo wycieczka odbyła się pod koniec sierpnia. Ciekawe, czy mieszkając w Pszczynie, przesiadywałabym tam godzinami. Prawdopodobnie mając takie urocze miejsce pod nosem, nie docenia się tak bardzo jego piękna :)

Innym malowniczym miejscem, który miałam przyjemność niedawno odwiedzić to ruiny renesansowego zamku w Chudowie. Towarzystwo przyjaciół dodatkowo spotęgowało pozytywne odczucia. Pierwsze liście zaczęły już zmieniać kolor, a przebijające się przez wrześniowe chmury promienie słońca grzały przyjemnie w plecy. Oby tylko nie był to jeden z ostatnich takich dni.



Ten uroczy psiak nie należy niestety do mnie, choć czuję się czasami jak jego matka chrzestna. 
M., przepraszam, jeśli posunęłam się tym stwierdzeniem za daleko :) Woof.



Kasztan jest, teraz brakuje jeszcze tylko ludzików z żołędzi :) 

Nie chcę by te wszystkie liście opadły, choć jest to bez wątpienia piękny widok. Najgorzej, że opada też wtedy wszystko w środku i apatia wkrada się cicho, lecz kąśliwie do mojego życia. Ale trzeba dopatrywać się pozytywów, prawda?

21 września 2015

Zerwać się ze smyczy


Przymykam oczy i daję się kołysać jednostajnemu stukotaniu pociągu na torach. Zmęczone słońce chce już powoli schować się za horyzont, ale odbija się jeszcze ciepłym złotem na szybie, ogrzewając moje zamknięte powieki. Oddycham głęboko i daję się ponieść nutom rozbrzmiewającym w słuchawkach. Dryfuję jak pyłek, który za moment wyleci przez uchylone okno, porwany przez pęd wiatru, niesiony gdziekolwiek przez setki kilometrów. Byle dalej, byle nie wiadomo dokąd. W brzuchu czuję to dziwne uczucie ekscytacji, jak za każdym razem, kiedy z plecakiem i torbą oddalam się od domu. Wtapiam się w siedzenie, tupię niezauważalnie nogą w rytm muzyki, by nie zwrócić uwagi pasażerów na to, jak w środku drży każda moja tkanka.
Wraz ze spiralą dźwięków wybuchającymi różnymi odcieniami podnoszą się włoski na moich rękach, czuję natarczywe trzepotanie w środku - coś chce się uwolnić i lecieć. Dostać w twarz silnym wiatrem, widzieć wstążki rzek w dole, kwadraty pól uprawnych, ośnieżone szczyty. Wznosić się coraz wyżej. Czuć dreszcze przenikające do trzewi. Czy to ciarki z wrażenia, czy po prostu zimno spowodowane wzniesieniem się na wysokość? Chmury w jednym momencie rozszczepiają się i wylewają promienie światła na ziemię. Jestem taka malutka w obliczu potęgi natury. Dławię się powietrzem, łapię je łapczywie na zapas - kto wie, co czeka mnie u celu tej podróży? Gdzie zaniesie mnie wiatr, tak kapryśny, że bawi się wszystkim, co złapie?
Czasami czuję się jak w za ciasnym ubraniu. Wyobrażam sobie po tysiąckroć, że napięte guziki koszuli nie wytrzymują i pękają, a to co w środku, tak długo uśpione, wreszcie unosi się, rozpościera skrzydła i daje upust potrzebie wolności.

***

Droga może stanowić metaforę ucieczki od dotychczasowego życia, porzucenia wszystkiego w jednym momencie, trzaśnięcia drzwiami i warkotu silnika, spod którego wznoszą się tumany kurzu. Czasem podróż jest też wędrówką w głąb siebie, próbą odpowiedzenia sobie na pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy i dokąd zmierza nasze życie.

W związku z tym tematem chciałabym podzielić się kilkoma tytułami, ewidentnie należącymi do kina drogi, a po obejrzeniu których czułam w sobie chęć zamknięcia drzwi na klucz i ruszenia jak najdalej przed siebie.

Dzikość serca Wild at heart (1990) 
Młodzi kochankowie stojący w opozycji do całego świata, zakazana, nieakceptowana przez matkę dziewczyny miłość i ucieczka młodych na południe Stanów Zjednoczonych. 
Nastrojowe kino, widoczny jest tutaj charakterystyczny dla Lyncha klimat, a słodka dwójka głównych bohaterów to postacie z pewnością nietuzinkowe i interesujące.

Znikający punkt Vanishing Point (1971) 
Opowieść skupiająca się na byłym kierowcy rajdowym, który zakłada się, że dowiezie samochód z punktu A do punktu B w określoną ilość czasu. Dryfuje on swoim pojazdem przez Stany, a popełniając wykroczenia drogowe, zaczyna uciekać przed policją. Wielką rolę odgrywa tu klimat i muzyka. Film można uznać za obraz amerykańskiego społeczeństwa przełomu lat 60 i 70.

Urodzeni mordercy Natural Born Killers (1994) 
Historia kochanków - seryjnych morderców którzy ruszają przez Stany, dla zabawy wykańczając napotykanych po drodze ludzi. Z czasem stają się idolami i bohaterami amerykańskich obywateli. Pojechany, mocny film, negujący media i krytykujący współczesne społeczeństwo.

Thelma & Louise (1991) 
Bardzo klimatyczny, jeden z moich ulubionych. Historia dwóch kobiet, które zabijając człowieka, uciekają w kierunku Meksyku. Wolność i babska przyjaźń - to dwa hasła, z którymi od razu kojarzy mi się ten obraz. Polecam!



Wszystko za życie Into The Wild (2007) 
O buncie jednostki przeciwko całemu światu, o chłopaku, który porzuca swoje wygodne życie i wyrusza na Alaskę, by żyć z dala od cywilizacji. Ze strony muzycznej i wizualnej - piękny, ale nieco mieszane odczucie względem głównego bohatera.


Sekretne życie Waltera Mitty The Secret Life of Walter Mitty (2013)
Tytułowy Walter Mitty to nieco zagubiony w świecie wyobraźni, nieśmiały marzyciel, który wkrótce wyrusza w niewiarygodną podróż na drugi koniec świata. Może i naiwny, może i słodki, ale jednocześnie naprawdę piękny obraz, z wyborną muzyką. Ten film to lekarstwo na kiepski nastrój, podnoszący na duchu, ciepły i dający nadzieję.

To tytuły, które od razu przychodzą mi na myśl, jeśli mówimy o motywie podróży w filmie. Jeśli nie widzieliście, polecam, a zwłaszcza Thelmę & Louise i Waltera Mitty :) A obrazy z podobnej beczki, które planuję w bliskiej przyszłości nadrobić, to między innymi:

Bonnie & Clyde (1967)
Easy Rider (1969)
Dzienniki motocyklowe (2004)
W drodze (2012) - na podstawie książki Jacka Kerouaca, którą także planuję przeczytać :)


Lecę tam, gdzie nie ma jesieni, tam, gdzie słońce prześlizguje się po skórze a przed oczami zakrętów brak. Gdzie w kabriolecie pędzę, a wiatr zwiewa szal z głowy i podrywa go w powietrze jak latawiec.

17 września 2015

Poszukiwanie iskierki

Z cyklu "Problemy XXI wieku", czyli kiedy nie potrafimy się do niczego zabrać.

Mnie to dotyka zdecydowanie za często. Obowiązki, czyli rzeczy, które prędzej czy później muszą zostać wykonane, nie stwarzają jeszcze takiego problemu. Człowiek ponarzeka, pomarudzi, ale w końcu weźmie się do pracy (może i na ostatnią chwilę). Paradoksalnie, gorzej bywa, kiedy ma się zbyt wiele wolnego czasu. Mając do wyboru różne alternatywy, czasem kończy się na tym, że nie wychodzi kompletnie nic.

Każdy otrzymał sprawiedliwie 24 godziny na zagospodarowanie. Jak wspaniale byłoby wstawać skoro świt i spędzić dzień produktywnie, by wieczorem z ogromną satysfakcją pokiwać głową, w uznaniu dla samego siebie.

Podobno jest wiele ziarenek prawdy w stwierdzeniu "chcieć to móc" (uszanowanie dla profesora fizyki, który próbując wklepać nam do młodych głów prawo Hubble'a czy zasady termodynamiki sprawił, że z jego lekcji pamiętam głównie te trzy słowa). Jeśli ktoś naprawdę czegoś pragnie, to jeśli nie istnieją ograniczone środki i nieprzychylne okoliczności uniemożliwiające realizację planów, zazwyczaj cel osiągnie.

W wyborze sposobu spędzania wolnego czasu tym bardziej nie powinno być problemu, w końcu człowiek wybiera to, co lubi. Może chcieć na przykład czytać więcej książek, częściej chodzić na basen, regularnie ćwiczyć, częściej pichcić w kuchni, i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego więc czasem tak ciężko jest się do czegokolwiek zabrać? Czy to po prostu kwestia braku samozaparcia i konsekwencji w działaniu? Czy po prostu lenistwa?

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko sprawiedliwie zganić samą siebie. Odłożenie na bok myślenia o niebieskich migdałach jest jak najbardziej pożądane. Popracować nad zmianą organizacji czasu i przestać marnotrawić cenne godziny można wyłącznie samemu i nikt z zewnątrz w tym nie pomoże.

Wiem, że filozofując, straciłam kolejne minuty, ale o dziwo, zapaliła się we mnie nowa iskierka, która może coś wskóra.

13 września 2015

Lecimy na pola!

Ulice dudnią pod naciskiem silnikowych pojazdów. W powietrzu zabrudzonym spalinami daje się słyszeć wycie klaksonów i warkot silników, mieszające się z gwarem rozmów, pośpiesznym stukaniem podeszew butów o chodnik i odległym, a i tak wciąż wyraźnym piskiem zatrzymującego się pociągu lub tramwaju. Ludzie wysypują się z biurowców i galerii handlowych, jak mrówki pędzą w każdym kierunku, lawirując pośród wzniesionych przez siebie budynków.

Miasta tętniące życiem, będące wielką machiną złożoną ze spójnych ze sobą elementów, żyjące własnym rytmem za dnia, a czasem i w nocy mają w sobie urok, to fakt. Mawia się często, że w nich właśnie istnieje "wielki świat", bo przecież tam jest praca, nauka, bliskość obiektów sportowych i rozrywkowych, życie kulturalne, rozwinięta sieć komunikacyjna - właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki.

Ale gdyby tak czasem wyjść z tego labiryntu, oddalić się, położyć stopę na trawie, zobaczyć horyzont, zasłonięty wcześniej blokowiskami czy kamienicami... Wejść w ten drugi świat, gdzie powietrze staje się czystsze, jakbyśmy przebili niewidzialną ścianę kopuły okrywającej miasto, a do nozdrzy dociera zapach ziemi i drzew. Gdzie wszystko ucicha, tak, że słyszymy najmniejszy szelest trawy i czujemy krew szumiącą w głowie.

W chwilach melancholii, którą jeszcze potęguje odpowiednia muzyka (teraz: The Sound of Silence), powracam często do momentów, które zagościły w mojej głowie i pozostały miłym wspomnieniem. Czasami jest to tęsknota za czymś dawnym, dalszym. Dziś jednak są to dość świeże myśli. Mimowolnie przed moimi oczami zaczynają przewijać się obrazy pól, letnich kłosów, koron wysokich sosen, leśnych dróg. Obrazy, w których cisza, cykanie koników polnych i ostre, niezmącone powietrze rozpierające płuca były tak intensywne, że niemal bolały.

A kiedy wybrałyśmy się z przyjaciółką na perseidy... Żałuję, że nie zostałyśmy całą noc. Bez świateł, w egipskich ciemnościach uniemożliwiających ujrzenie własnej dłoni, w delikatnym strachu przed polnymi myszami lub tułającymi się psami, z ciarkami na rękach z powodu niższej temperatury niż na osiedlu. Uszy nie słyszały nic, prócz cichych, nostalgicznych utworów z głośników telefonu, przynoszących z delikatnym wietrzykiem echo dobrych dni, a oczy nie widziały nic prócz granatowej płachty narzuconej na niebiański sufit, upstrzonej srebrnymi, migocącymi punkcikami. Udało nam się ujrzeć kilka spadających gwiazd i napawać samym faktem ich zobaczenia.

Hello darkness, my old friend
I've come to talk with you again 


Dlatego dobrze, że lato jeszcze trwa, a dobra pogoda zostanie może na dłużej. Trzeba korzystać ze spacerów, bo później czeka nas kilka miesięcy hibernacji :) (czemu by nie jutro?).

12 września 2015

Alpamy początek

Perspektywa zbliżającej się jesieni, otulającej wszystko swoim mglistym i kolorowym z liści płaszczem, oprócz spacerów i łapania ostatnich, coraz bledszych promieni słonecznych od razu nasuwa obraz tych, którzy coraz częściej uciekają do ciepłych domów, by w swym ulubionym kącie rozgrzać się gorącą herbatą, założyć grube skarpety lub kapcie i owinąć się swetrem bądź kocem.

Zawsze wtedy mam większą ochotę na popłynięcie w inny świat i oderwanie się od ponurej rzeczywistości za oknem, a pomaga w tym np. dobra książka, film, a czasem także napisanie kilku słów od siebie. 

Pomysł na swój własny kąt w blogosferze narodził się nie po raz pierwszy. Kilkakrotnie już próbowałam się w to bawić, jednak zazwyczaj na krótką metę. Byłoby naprawdę fajnie móc od czasu do czasu podzielić się spostrzeżeniami, wyrzucić z siebie myśli i odkurzyć szufladki w głowie. 

Jak mawiają, początki bywają trudne, ale pokuszę się o stwierdzenie, że także świeże i ekscytujące. Zapał mnie nie opuszcza, oby tylko stał się on permanentną częścią prowadzenia bloga. Nie chcę koncentrować się na jednej rzeczy. Myślę, że znajdzie się tu po trochu wszystkiego :)


A więc przerwa na lamę!