Od razu milej człowiekowi na duszy, kiedy pomyśli, że może wyrwać się z hałasu i przestać ciągle biec (nie wiadomo gdzie i po co - pewnie dlatego, że jest popychany przez galopujący tłum).
W głowie myśli spiętrzone, kropelki potu na czole i plecach, uwierające buty, rączka torby boleśnie wpijająca się w bark. Lecimy przez miasto, wpadamy na ludzi idących z przeciwka, biegniemy, bo zielone światło za chwilę zgaśnie, a przecież nie możemy czekać. Autobus odjeżdża, spóźniamy się tam, gdzie mieliśmy być punktualnie.
A gdzieś tam przed nami żelazne ramiona - otwarta brama, niemym zaproszeniem kusząca do wejścia w tą spokojną, szeleszczącą liśćmi zamkniętą przestrzeń. Przestępuję niewidzialną granicę, niknie w oddali echo pośpiechu i gwar, słyszę cicho szumiące korony drzew i ruszam usypaną żwirem ścieżką, by pod baldachimem liści usiąść na zalanej słońcem ławeczce, z książką, termosem herbaty i okruszkami w kieszeniach dla ptaszkowych, płochliwych towarzyszy.
Któż nie lubi przechadzania się po parku? Miejsce urokliwe wiosną, kiedy drzewa obsypane zostają białym kwieciem; latem, kiedy znajdziemy w nim cień i ochłodę przed upałami; jesienią - teraz oraz prawdopodobnie w nadchodzących tygodniach, kiedy drzewa przystroją się próżnie w kolory, a potem wzruszeniem ramion strącą z siebie liście, tworząc pod swymi stopami barwny, szeleszczący dywan.
Zamek w Pszczynie otoczony jest przepięknym Parkiem Pałacowym, ogromną połacią zieleni i urokliwym stawem. A w Muzeum Zamkowym można zwiedzać pomieszczenia, sale i komnaty z oryginalnym wyposażeniem z XIX i XX wieku. Osobiście byłam pod wielkim wrażeniem i zamku, i parku, mimo, że wówczas żar lał się z nieba, bo wycieczka odbyła się pod koniec sierpnia. Ciekawe, czy mieszkając w Pszczynie, przesiadywałabym tam godzinami. Prawdopodobnie mając takie urocze miejsce pod nosem, nie docenia się tak bardzo jego piękna :)
Innym malowniczym miejscem, który miałam przyjemność niedawno odwiedzić to ruiny renesansowego zamku w Chudowie. Towarzystwo przyjaciół dodatkowo spotęgowało pozytywne odczucia. Pierwsze liście zaczęły już zmieniać kolor, a przebijające się przez wrześniowe chmury promienie słońca grzały przyjemnie w plecy. Oby tylko nie był to jeden z ostatnich takich dni.
Ten uroczy psiak nie należy niestety do mnie, choć czuję się czasami jak jego matka chrzestna.
M., przepraszam, jeśli posunęłam się tym stwierdzeniem za daleko :) Woof.
Kasztan jest, teraz brakuje jeszcze tylko ludzików z żołędzi :)
Nie chcę by te wszystkie liście opadły, choć jest to bez wątpienia piękny widok. Najgorzej, że opada też wtedy wszystko w środku i apatia wkrada się cicho, lecz kąśliwie do mojego życia. Ale trzeba dopatrywać się pozytywów, prawda?