30 września 2015

Leżę pod pościelą z liści

Od razu milej człowiekowi na duszy, kiedy pomyśli, że może wyrwać się z hałasu i przestać ciągle biec (nie wiadomo gdzie i po co - pewnie dlatego, że jest popychany przez galopujący tłum). 

W głowie myśli spiętrzone, kropelki potu na czole i plecach, uwierające buty, rączka torby boleśnie wpijająca się w bark. Lecimy przez miasto, wpadamy na ludzi idących z przeciwka, biegniemy, bo zielone światło za chwilę zgaśnie, a przecież nie możemy czekać. Autobus odjeżdża, spóźniamy się tam, gdzie mieliśmy być punktualnie.

A gdzieś tam przed nami żelazne ramiona - otwarta brama, niemym zaproszeniem kusząca do wejścia w tą spokojną, szeleszczącą liśćmi zamkniętą przestrzeń. Przestępuję niewidzialną granicę, niknie w oddali echo pośpiechu i gwar, słyszę cicho szumiące korony drzew i ruszam usypaną żwirem ścieżką, by pod baldachimem liści usiąść na zalanej słońcem ławeczce, z książką, termosem herbaty i okruszkami w kieszeniach dla ptaszkowych, płochliwych towarzyszy.

Któż nie lubi przechadzania się po parku? Miejsce urokliwe wiosną, kiedy drzewa obsypane zostają białym kwieciem; latem, kiedy znajdziemy w nim cień i ochłodę przed upałami; jesienią - teraz oraz prawdopodobnie w nadchodzących tygodniach, kiedy drzewa przystroją się próżnie w kolory, a potem wzruszeniem ramion strącą z siebie liście, tworząc pod swymi stopami barwny, szeleszczący dywan.


Zamek w Pszczynie otoczony jest przepięknym Parkiem Pałacowym, ogromną połacią zieleni i urokliwym stawem. A w Muzeum Zamkowym można zwiedzać pomieszczenia, sale i komnaty z oryginalnym wyposażeniem z XIX i XX wieku. Osobiście byłam pod wielkim wrażeniem i zamku, i parku, mimo, że wówczas żar lał się z nieba, bo wycieczka odbyła się pod koniec sierpnia. Ciekawe, czy mieszkając w Pszczynie, przesiadywałabym tam godzinami. Prawdopodobnie mając takie urocze miejsce pod nosem, nie docenia się tak bardzo jego piękna :)

Innym malowniczym miejscem, który miałam przyjemność niedawno odwiedzić to ruiny renesansowego zamku w Chudowie. Towarzystwo przyjaciół dodatkowo spotęgowało pozytywne odczucia. Pierwsze liście zaczęły już zmieniać kolor, a przebijające się przez wrześniowe chmury promienie słońca grzały przyjemnie w plecy. Oby tylko nie był to jeden z ostatnich takich dni.



Ten uroczy psiak nie należy niestety do mnie, choć czuję się czasami jak jego matka chrzestna. 
M., przepraszam, jeśli posunęłam się tym stwierdzeniem za daleko :) Woof.



Kasztan jest, teraz brakuje jeszcze tylko ludzików z żołędzi :) 

Nie chcę by te wszystkie liście opadły, choć jest to bez wątpienia piękny widok. Najgorzej, że opada też wtedy wszystko w środku i apatia wkrada się cicho, lecz kąśliwie do mojego życia. Ale trzeba dopatrywać się pozytywów, prawda?

21 września 2015

Zerwać się ze smyczy


Przymykam oczy i daję się kołysać jednostajnemu stukotaniu pociągu na torach. Zmęczone słońce chce już powoli schować się za horyzont, ale odbija się jeszcze ciepłym złotem na szybie, ogrzewając moje zamknięte powieki. Oddycham głęboko i daję się ponieść nutom rozbrzmiewającym w słuchawkach. Dryfuję jak pyłek, który za moment wyleci przez uchylone okno, porwany przez pęd wiatru, niesiony gdziekolwiek przez setki kilometrów. Byle dalej, byle nie wiadomo dokąd. W brzuchu czuję to dziwne uczucie ekscytacji, jak za każdym razem, kiedy z plecakiem i torbą oddalam się od domu. Wtapiam się w siedzenie, tupię niezauważalnie nogą w rytm muzyki, by nie zwrócić uwagi pasażerów na to, jak w środku drży każda moja tkanka.
Wraz ze spiralą dźwięków wybuchającymi różnymi odcieniami podnoszą się włoski na moich rękach, czuję natarczywe trzepotanie w środku - coś chce się uwolnić i lecieć. Dostać w twarz silnym wiatrem, widzieć wstążki rzek w dole, kwadraty pól uprawnych, ośnieżone szczyty. Wznosić się coraz wyżej. Czuć dreszcze przenikające do trzewi. Czy to ciarki z wrażenia, czy po prostu zimno spowodowane wzniesieniem się na wysokość? Chmury w jednym momencie rozszczepiają się i wylewają promienie światła na ziemię. Jestem taka malutka w obliczu potęgi natury. Dławię się powietrzem, łapię je łapczywie na zapas - kto wie, co czeka mnie u celu tej podróży? Gdzie zaniesie mnie wiatr, tak kapryśny, że bawi się wszystkim, co złapie?
Czasami czuję się jak w za ciasnym ubraniu. Wyobrażam sobie po tysiąckroć, że napięte guziki koszuli nie wytrzymują i pękają, a to co w środku, tak długo uśpione, wreszcie unosi się, rozpościera skrzydła i daje upust potrzebie wolności.

***

Droga może stanowić metaforę ucieczki od dotychczasowego życia, porzucenia wszystkiego w jednym momencie, trzaśnięcia drzwiami i warkotu silnika, spod którego wznoszą się tumany kurzu. Czasem podróż jest też wędrówką w głąb siebie, próbą odpowiedzenia sobie na pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy i dokąd zmierza nasze życie.

W związku z tym tematem chciałabym podzielić się kilkoma tytułami, ewidentnie należącymi do kina drogi, a po obejrzeniu których czułam w sobie chęć zamknięcia drzwi na klucz i ruszenia jak najdalej przed siebie.

Dzikość serca Wild at heart (1990) 
Młodzi kochankowie stojący w opozycji do całego świata, zakazana, nieakceptowana przez matkę dziewczyny miłość i ucieczka młodych na południe Stanów Zjednoczonych. 
Nastrojowe kino, widoczny jest tutaj charakterystyczny dla Lyncha klimat, a słodka dwójka głównych bohaterów to postacie z pewnością nietuzinkowe i interesujące.

Znikający punkt Vanishing Point (1971) 
Opowieść skupiająca się na byłym kierowcy rajdowym, który zakłada się, że dowiezie samochód z punktu A do punktu B w określoną ilość czasu. Dryfuje on swoim pojazdem przez Stany, a popełniając wykroczenia drogowe, zaczyna uciekać przed policją. Wielką rolę odgrywa tu klimat i muzyka. Film można uznać za obraz amerykańskiego społeczeństwa przełomu lat 60 i 70.

Urodzeni mordercy Natural Born Killers (1994) 
Historia kochanków - seryjnych morderców którzy ruszają przez Stany, dla zabawy wykańczając napotykanych po drodze ludzi. Z czasem stają się idolami i bohaterami amerykańskich obywateli. Pojechany, mocny film, negujący media i krytykujący współczesne społeczeństwo.

Thelma & Louise (1991) 
Bardzo klimatyczny, jeden z moich ulubionych. Historia dwóch kobiet, które zabijając człowieka, uciekają w kierunku Meksyku. Wolność i babska przyjaźń - to dwa hasła, z którymi od razu kojarzy mi się ten obraz. Polecam!



Wszystko za życie Into The Wild (2007) 
O buncie jednostki przeciwko całemu światu, o chłopaku, który porzuca swoje wygodne życie i wyrusza na Alaskę, by żyć z dala od cywilizacji. Ze strony muzycznej i wizualnej - piękny, ale nieco mieszane odczucie względem głównego bohatera.


Sekretne życie Waltera Mitty The Secret Life of Walter Mitty (2013)
Tytułowy Walter Mitty to nieco zagubiony w świecie wyobraźni, nieśmiały marzyciel, który wkrótce wyrusza w niewiarygodną podróż na drugi koniec świata. Może i naiwny, może i słodki, ale jednocześnie naprawdę piękny obraz, z wyborną muzyką. Ten film to lekarstwo na kiepski nastrój, podnoszący na duchu, ciepły i dający nadzieję.

To tytuły, które od razu przychodzą mi na myśl, jeśli mówimy o motywie podróży w filmie. Jeśli nie widzieliście, polecam, a zwłaszcza Thelmę & Louise i Waltera Mitty :) A obrazy z podobnej beczki, które planuję w bliskiej przyszłości nadrobić, to między innymi:

Bonnie & Clyde (1967)
Easy Rider (1969)
Dzienniki motocyklowe (2004)
W drodze (2012) - na podstawie książki Jacka Kerouaca, którą także planuję przeczytać :)


Lecę tam, gdzie nie ma jesieni, tam, gdzie słońce prześlizguje się po skórze a przed oczami zakrętów brak. Gdzie w kabriolecie pędzę, a wiatr zwiewa szal z głowy i podrywa go w powietrze jak latawiec.

17 września 2015

Poszukiwanie iskierki

Z cyklu "Problemy XXI wieku", czyli kiedy nie potrafimy się do niczego zabrać.

Mnie to dotyka zdecydowanie za często. Obowiązki, czyli rzeczy, które prędzej czy później muszą zostać wykonane, nie stwarzają jeszcze takiego problemu. Człowiek ponarzeka, pomarudzi, ale w końcu weźmie się do pracy (może i na ostatnią chwilę). Paradoksalnie, gorzej bywa, kiedy ma się zbyt wiele wolnego czasu. Mając do wyboru różne alternatywy, czasem kończy się na tym, że nie wychodzi kompletnie nic.

Każdy otrzymał sprawiedliwie 24 godziny na zagospodarowanie. Jak wspaniale byłoby wstawać skoro świt i spędzić dzień produktywnie, by wieczorem z ogromną satysfakcją pokiwać głową, w uznaniu dla samego siebie.

Podobno jest wiele ziarenek prawdy w stwierdzeniu "chcieć to móc" (uszanowanie dla profesora fizyki, który próbując wklepać nam do młodych głów prawo Hubble'a czy zasady termodynamiki sprawił, że z jego lekcji pamiętam głównie te trzy słowa). Jeśli ktoś naprawdę czegoś pragnie, to jeśli nie istnieją ograniczone środki i nieprzychylne okoliczności uniemożliwiające realizację planów, zazwyczaj cel osiągnie.

W wyborze sposobu spędzania wolnego czasu tym bardziej nie powinno być problemu, w końcu człowiek wybiera to, co lubi. Może chcieć na przykład czytać więcej książek, częściej chodzić na basen, regularnie ćwiczyć, częściej pichcić w kuchni, i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego więc czasem tak ciężko jest się do czegokolwiek zabrać? Czy to po prostu kwestia braku samozaparcia i konsekwencji w działaniu? Czy po prostu lenistwa?

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko sprawiedliwie zganić samą siebie. Odłożenie na bok myślenia o niebieskich migdałach jest jak najbardziej pożądane. Popracować nad zmianą organizacji czasu i przestać marnotrawić cenne godziny można wyłącznie samemu i nikt z zewnątrz w tym nie pomoże.

Wiem, że filozofując, straciłam kolejne minuty, ale o dziwo, zapaliła się we mnie nowa iskierka, która może coś wskóra.

13 września 2015

Lecimy na pola!

Ulice dudnią pod naciskiem silnikowych pojazdów. W powietrzu zabrudzonym spalinami daje się słyszeć wycie klaksonów i warkot silników, mieszające się z gwarem rozmów, pośpiesznym stukaniem podeszew butów o chodnik i odległym, a i tak wciąż wyraźnym piskiem zatrzymującego się pociągu lub tramwaju. Ludzie wysypują się z biurowców i galerii handlowych, jak mrówki pędzą w każdym kierunku, lawirując pośród wzniesionych przez siebie budynków.

Miasta tętniące życiem, będące wielką machiną złożoną ze spójnych ze sobą elementów, żyjące własnym rytmem za dnia, a czasem i w nocy mają w sobie urok, to fakt. Mawia się często, że w nich właśnie istnieje "wielki świat", bo przecież tam jest praca, nauka, bliskość obiektów sportowych i rozrywkowych, życie kulturalne, rozwinięta sieć komunikacyjna - właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki.

Ale gdyby tak czasem wyjść z tego labiryntu, oddalić się, położyć stopę na trawie, zobaczyć horyzont, zasłonięty wcześniej blokowiskami czy kamienicami... Wejść w ten drugi świat, gdzie powietrze staje się czystsze, jakbyśmy przebili niewidzialną ścianę kopuły okrywającej miasto, a do nozdrzy dociera zapach ziemi i drzew. Gdzie wszystko ucicha, tak, że słyszymy najmniejszy szelest trawy i czujemy krew szumiącą w głowie.

W chwilach melancholii, którą jeszcze potęguje odpowiednia muzyka (teraz: The Sound of Silence), powracam często do momentów, które zagościły w mojej głowie i pozostały miłym wspomnieniem. Czasami jest to tęsknota za czymś dawnym, dalszym. Dziś jednak są to dość świeże myśli. Mimowolnie przed moimi oczami zaczynają przewijać się obrazy pól, letnich kłosów, koron wysokich sosen, leśnych dróg. Obrazy, w których cisza, cykanie koników polnych i ostre, niezmącone powietrze rozpierające płuca były tak intensywne, że niemal bolały.

A kiedy wybrałyśmy się z przyjaciółką na perseidy... Żałuję, że nie zostałyśmy całą noc. Bez świateł, w egipskich ciemnościach uniemożliwiających ujrzenie własnej dłoni, w delikatnym strachu przed polnymi myszami lub tułającymi się psami, z ciarkami na rękach z powodu niższej temperatury niż na osiedlu. Uszy nie słyszały nic, prócz cichych, nostalgicznych utworów z głośników telefonu, przynoszących z delikatnym wietrzykiem echo dobrych dni, a oczy nie widziały nic prócz granatowej płachty narzuconej na niebiański sufit, upstrzonej srebrnymi, migocącymi punkcikami. Udało nam się ujrzeć kilka spadających gwiazd i napawać samym faktem ich zobaczenia.

Hello darkness, my old friend
I've come to talk with you again 


Dlatego dobrze, że lato jeszcze trwa, a dobra pogoda zostanie może na dłużej. Trzeba korzystać ze spacerów, bo później czeka nas kilka miesięcy hibernacji :) (czemu by nie jutro?).

12 września 2015

Alpamy początek

Perspektywa zbliżającej się jesieni, otulającej wszystko swoim mglistym i kolorowym z liści płaszczem, oprócz spacerów i łapania ostatnich, coraz bledszych promieni słonecznych od razu nasuwa obraz tych, którzy coraz częściej uciekają do ciepłych domów, by w swym ulubionym kącie rozgrzać się gorącą herbatą, założyć grube skarpety lub kapcie i owinąć się swetrem bądź kocem.

Zawsze wtedy mam większą ochotę na popłynięcie w inny świat i oderwanie się od ponurej rzeczywistości za oknem, a pomaga w tym np. dobra książka, film, a czasem także napisanie kilku słów od siebie. 

Pomysł na swój własny kąt w blogosferze narodził się nie po raz pierwszy. Kilkakrotnie już próbowałam się w to bawić, jednak zazwyczaj na krótką metę. Byłoby naprawdę fajnie móc od czasu do czasu podzielić się spostrzeżeniami, wyrzucić z siebie myśli i odkurzyć szufladki w głowie. 

Jak mawiają, początki bywają trudne, ale pokuszę się o stwierdzenie, że także świeże i ekscytujące. Zapał mnie nie opuszcza, oby tylko stał się on permanentną częścią prowadzenia bloga. Nie chcę koncentrować się na jednej rzeczy. Myślę, że znajdzie się tu po trochu wszystkiego :)


A więc przerwa na lamę!