Ulice dudnią pod naciskiem silnikowych pojazdów. W powietrzu zabrudzonym spalinami daje się słyszeć wycie klaksonów i warkot silników, mieszające się z gwarem rozmów, pośpiesznym stukaniem podeszew butów o chodnik i odległym, a i tak wciąż wyraźnym piskiem zatrzymującego się pociągu lub tramwaju. Ludzie wysypują się z biurowców i galerii handlowych, jak mrówki pędzą w każdym kierunku, lawirując pośród wzniesionych przez siebie budynków.
Miasta tętniące życiem, będące wielką machiną złożoną ze spójnych ze sobą elementów, żyjące własnym rytmem za dnia, a czasem i w nocy mają w sobie urok, to fakt. Mawia się często, że w nich właśnie istnieje "wielki świat", bo przecież tam jest praca, nauka, bliskość obiektów sportowych i rozrywkowych, życie kulturalne, rozwinięta sieć komunikacyjna - właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki.
Ale gdyby tak czasem wyjść z tego labiryntu, oddalić się, położyć stopę na trawie, zobaczyć horyzont, zasłonięty wcześniej blokowiskami czy kamienicami... Wejść w ten drugi świat, gdzie powietrze staje się czystsze, jakbyśmy przebili niewidzialną ścianę kopuły okrywającej miasto, a do nozdrzy dociera zapach ziemi i drzew. Gdzie wszystko ucicha, tak, że słyszymy najmniejszy szelest trawy i czujemy krew szumiącą w głowie.
W chwilach melancholii, którą jeszcze potęguje odpowiednia muzyka (teraz: The Sound of Silence), powracam często do momentów, które zagościły w mojej głowie i pozostały miłym wspomnieniem. Czasami jest to tęsknota za czymś dawnym, dalszym. Dziś jednak są to dość świeże myśli. Mimowolnie przed moimi oczami zaczynają przewijać się obrazy pól, letnich kłosów, koron wysokich sosen, leśnych dróg. Obrazy, w których cisza, cykanie koników polnych i ostre, niezmącone powietrze rozpierające płuca były tak intensywne, że niemal bolały.
A kiedy wybrałyśmy się z przyjaciółką na perseidy... Żałuję, że nie zostałyśmy całą noc. Bez świateł, w egipskich ciemnościach uniemożliwiających ujrzenie własnej dłoni, w delikatnym strachu przed polnymi myszami lub tułającymi się psami, z ciarkami na rękach z powodu niższej temperatury niż na osiedlu. Uszy nie słyszały nic, prócz cichych, nostalgicznych utworów z głośników telefonu, przynoszących z delikatnym wietrzykiem echo dobrych dni, a oczy nie widziały nic prócz granatowej płachty narzuconej na niebiański sufit, upstrzonej srebrnymi, migocącymi punkcikami. Udało nam się ujrzeć kilka spadających gwiazd i napawać samym faktem ich zobaczenia.
Miasta tętniące życiem, będące wielką machiną złożoną ze spójnych ze sobą elementów, żyjące własnym rytmem za dnia, a czasem i w nocy mają w sobie urok, to fakt. Mawia się często, że w nich właśnie istnieje "wielki świat", bo przecież tam jest praca, nauka, bliskość obiektów sportowych i rozrywkowych, życie kulturalne, rozwinięta sieć komunikacyjna - właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki.
Ale gdyby tak czasem wyjść z tego labiryntu, oddalić się, położyć stopę na trawie, zobaczyć horyzont, zasłonięty wcześniej blokowiskami czy kamienicami... Wejść w ten drugi świat, gdzie powietrze staje się czystsze, jakbyśmy przebili niewidzialną ścianę kopuły okrywającej miasto, a do nozdrzy dociera zapach ziemi i drzew. Gdzie wszystko ucicha, tak, że słyszymy najmniejszy szelest trawy i czujemy krew szumiącą w głowie.
W chwilach melancholii, którą jeszcze potęguje odpowiednia muzyka (teraz: The Sound of Silence), powracam często do momentów, które zagościły w mojej głowie i pozostały miłym wspomnieniem. Czasami jest to tęsknota za czymś dawnym, dalszym. Dziś jednak są to dość świeże myśli. Mimowolnie przed moimi oczami zaczynają przewijać się obrazy pól, letnich kłosów, koron wysokich sosen, leśnych dróg. Obrazy, w których cisza, cykanie koników polnych i ostre, niezmącone powietrze rozpierające płuca były tak intensywne, że niemal bolały.
A kiedy wybrałyśmy się z przyjaciółką na perseidy... Żałuję, że nie zostałyśmy całą noc. Bez świateł, w egipskich ciemnościach uniemożliwiających ujrzenie własnej dłoni, w delikatnym strachu przed polnymi myszami lub tułającymi się psami, z ciarkami na rękach z powodu niższej temperatury niż na osiedlu. Uszy nie słyszały nic, prócz cichych, nostalgicznych utworów z głośników telefonu, przynoszących z delikatnym wietrzykiem echo dobrych dni, a oczy nie widziały nic prócz granatowej płachty narzuconej na niebiański sufit, upstrzonej srebrnymi, migocącymi punkcikami. Udało nam się ujrzeć kilka spadających gwiazd i napawać samym faktem ich zobaczenia.
Hello darkness, my old friend
I've come to talk with you again
Dlatego dobrze, że lato jeszcze trwa, a dobra pogoda zostanie może na dłużej. Trzeba korzystać ze spacerów, bo później czeka nas kilka miesięcy hibernacji :) (czemu by nie jutro?).
Z przyjemością przeczytałem oba wpisy i muszę przyznać, że talentu do pisania Ci nie brakuje. Z niecierpliwością będę oczekiwał kolejnych notek, mając nadzieję, że pisane będą równie lekko i ciekawie ja te.
OdpowiedzUsuńPozdrawim i życzę wytrwałości w działaniu :)
Racja perseidy były magiczne, mimo iż udało się zobaczyć tylko kilka. A z ostatnich promieni słonecznych musimy skorzystać - może właśnie dziś :D wspomnienia takich wieczorów, o których piszesz, będą rozgrzewać nas w zimę skuteczniej już kubek ciepłej herbaty.
OdpowiedzUsuńKocham miasta i ich gwar, jednakże chwila ciszy i odosobnienie jest jak najbardziej potrzebna :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam chwile odpoczynku, szczególnie w górach. Mogłabym tam uciekać każdego dnia, spędzać czas z przyjaciółmi i fotografować.
OdpowiedzUsuńTo super, że Ci się udało zobaczyć perseidy, ja jeszcze nie miałam takiej możliwości, zawsze przegapiam albo dowiaduje się za późno.
znając życie to pogoda dopisze przez najbliższe kilka dni, a później heloł jesień:<
OdpowiedzUsuńZwykle jest to tylko spadających gwiazd. Chciałabym zobaczyć kiedyś rzeczywiście piękny pokaz, taki jak w filmach. Dobrze jest wyjść w świat natury, lecz nie jest to coś, czym chciałabym żyć stale. Kocham miasto i wieś, trzeba to połączyć.
OdpowiedzUsuń40 year-old Human Resources Assistant IV Magdalene Nye, hailing from Whistler enjoys watching movies like "Moment to Remember, A (Nae meorisokui jiwoogae)" and Gaming. Took a trip to Yin Xu and drives a Ferrari 250 MM Berlinetta. kliknij na strone
OdpowiedzUsuń